Bo ten.
Takie tam marzenie, o. Zwykłe. Mam. Trochę śmieszne w zasadzie, no ale jest.
Realizacja idzie pińć razy wolniej niż początkowe szacunki, ale idzie. Juhu.

poniedziałek, 13 lipca 2009

13 lipca. Granaty dla Ewy, czyli Drege przerażenia.

Dla Ewy, która wkrótce będzie

Sobota, 23. z minutami
Mów do mnie, mów do mnie bo zasnę i zjadę na lewy pas. Nie, ja się do tego nie nadaję, żeby robić takie akcje po dwóch godzinach snu to naprawdę trzeba być ciężkim idiotą. Czemu ten sukinsyn świeci długimi? Gdyby wiedział jak jestem zmęczona, błagałby mnie żebym jechała jeszcze wolniej.

Sobota, 2.30
Po upchnięciu w szafie szczątków żaluzji i wystawieniu za drzwi cuchnącego wora ze śmieciami próbujemy zasnąć. Luna łazi po łóżku i mruczy. Mam nadzieję że jutro będzie pogoda.

Sobota, 4.00 rano
Dzwoni budzik. Nikt nie reaguje.

5.00
Nigdzie nie jadę, mówi Karo. Wciskam jej do ręki kubek z kawulonem i wyruszam na poszukiwania otwartego sklepu.

Przed dziewiątą:
Parkujemy w Z., na tej samej bocznej uliczce która kilka tygodni temu rozbrzmiewała odgłosami upierdliwego alarmu, nie dającego się wyłączyć przed tysięczną próbą. Bus, Jaworzynka, budka czardżuje po kilka złych, ruszamy.

W drodze dopadają mnie pytania egzystencjalne. Konkretnie dotyczące egzystencji dendrochirurga. Czy on leczy zapalenie sęków? Katar szyszek? Niedrożność łyka? Po wyśmianiu się i kilku głębokich oddechach powstaję wreszcie z kolan i idziemy ku Murowańcowi. W murowańcu lans-sesja z kijkami (lepsze niż czekany), śniadanie i dylamy nad Muminka.
Nad Muminkiem dłuższa sesja z białą bronią
[miejsce na fotkę]
spotkanie ze Strażnikiem Gór
[miejsce na fotkę]
i spotkanie z Duńską Syrenką
[być może miejsce na fotkę].

??.??
Skręcamy na Żółty Szlak. Na pewno już niedaleko. Tupię dziarsko, obserwując spory zespół taterników szykujący się do zjazdu. Dogania mnie Karo. Gogha się wycofała, poczeka w Murowańcu aż zejdziemy.

Ale ja tylko na Skrajny.
Nieno, ja też, ja też. Ale w sumie zobaczymy.


Próby ogarnięcia mapy i pojawia się wniosek, że ten kto zaprojektował pomnik na Westerplatte bezwstydnie zerżnął z Wierchu pod Fajki.
[miejsce na fotki]

Docieramy do Skrajnego. Dumne jak dwa pawie siadamy na grani. Fotomontaże, toasty batonikami, szał pał, fruwa marynara, słońce świeci. Karo ma w oku niezdrowy błysk. Ja pewnie też.
[miejsce na fotki]

Idziemy dalej?
Noooo!...

No to sru. Przypominają mi się moje pierwsze, hi hi, ekspedycje, miękkie nogi na Świnicy, zawroty głowy w eksponowanych miejscach i inne atrakcje. Ani śladu po tym. Jestem z siebie bezwzględnie dumna. Do momentu, kiedy nad krwiożerczą szczeliną z łańcuchem nie oblatuje mnie cień wątpliwości. Próbuję raz, drugi. Ni cholery. Irytacja rośnie. No co jest grane? Mała szczelina. No to może dołem. Ale nie mając nic do stracenia próbuję jeszcze raz. W pewnej chwili pojawia się Przyjazny Mężczyzna. Podaje rękę, przechodzę na drugą stronę mocy. W nagrodę Przyjazny Mężczyzna częstuje ciasteczkiem. Zjadam i znowu wchodzę w rolę osoby dumnej z siebie, no bo co w końcu, kurczę blade.
Lekkim twistem zasuwamy dalej.
W pewnej chwili oczy wychodzą mi trochę na wierzch. Zza skały wyłaniają się dwie postacie, chłopak i dziewczyna. Ona w cieniutkich i płaskich butach, on w sandałach. Idą zdaje się od Zawratu i pytają, gdzie są, bo ktoś powiedział im, że tym szlakiem mogą zejść do Doliny Pięciu Stawów. O kurde.
Na każdym z Granatów wykonujemy rytualne tańce radości. I bardzo się cieszymy, że weszłyśmy. Bicia serca skały nie słychać, ale i tak jest fajnie. Fotograficzny lans w pełnym rozkwicie. Poza Travolty z Gorączki sobotniej nocy, Beach Boys i bób. Wysoko smakuje lepiej Very Happy
[miejsce na fotki]

Schodzimy zielonym szlakiem. Tradycji staje się zadość, tracę równowagę i malowniczo zjeżdżam około metra.
Żyjesz?
Żyję.

Zjeżdżam drugi metr.
A teraz?...
A teraz też żyję.

Okrążamy Muminka, tracę Karo z oczu, zwalniam tempo.
Murowaniec, przerwa na krótki odpoczynek i Jaworzynką na dół. Pod koniec trasy buty dymią a stawy skrzypią.
Zakopane, zakupy, przebieramy się (jak ściągasz te buty to w siatkę je zapakuj!!!). Granatowepeżo wyjeżdża z bunkra na ulicy S., opuszczamy Z., jedziemy na Kraków, walcząc z sennością i obiecując sobie odrobić brakujący poprzedniej nocy sen.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz