Bo ten.
Takie tam marzenie, o. Zwykłe. Mam. Trochę śmieszne w zasadzie, no ale jest.
Realizacja idzie pińć razy wolniej niż początkowe szacunki, ale idzie. Juhu.

wtorek, 5 maja 2009

Pierwsze Rżnięcie Świni

Drogi pamiętniczku...
Wyrzutem ręki zdusiłam piszczący budzik i wypadłam z łóżka na podłogę. Zimno ciągnące od otwartego okna nie pozwoliło mi zasnąć ponownie. Zatrzęsłam się i wyczołgałam w stronę łazienki, czynić ablucje, a potem już bardziej rześko w stronę kuchni.

Kiedy lampa stojąca na stole samorzutnie wpadła mi do jajecznicy, pomyślałam że to chyba zły znak. Podobnie jak owsianka, która raczyła wykipieć i oblepić szczelnie wnętrze mikrofalówki. O piątej rano mój żołądek spał jeszcze snem sprawiedliwego, więc i tak by jej nie przyjął. Poniechałam czyszczenia śladów eksplozji i wyszłam z domu. Zapominając aparatu i spóźniając się na pierwszy tramwaj.

Półtorej godziny oczekiwania na busa do Zawoi niekoniecznie dało mi do myślenia, a powinno. Telefon do firmy przewozowej rozjaśnił niepewność, w związku z czym świńskim truchtem udałam się na górną płytę dworca autobusowego. Dwie godziny później wyskoczyłam z pojazdu na przystanku Zawoja Podryzowana i nie zwlekając ruszyłam czarnym szlakiem. Mijając Stolarkę pod Świniarką wznieciłam na krótko umierający telefon, wysyłając do TWA informację, że nie pojawię się na Krowiarkach tylko w schronisku na Markowych.

Na Markowych zastałam tradycyjnie błoto, jakieś kawałki śniegu i masę turystów. Towarzystwa Wzajemnej Adoracji nie było. Siłą wzroku znowu uruchomiłam telefon, żeby dowiedzieć się, że TWA będzie bieżać przez Perć Akademików. Jak wszyscy to i świnia też. Ruszyłam na żółty szlak cokolwiek osamotniona, bo rozgadane towarzystwo ze schroniska gremialnie wybierało drogę przez Bronę, i zaledwie jakieś dwie dziewczyny rozważały Akademicką.

Sprawa wyjaśniła się dość szybko - przy skręcie na Perć tablica informacyjna głosiła, że w trosce o moje świńskie życie dyrektor BPN zarządza zamknięcie szlaku do odwołania.

Półtorej godziny później wyłoniłam się z mgły tuż przy szczycie. Wyżymając tył cudownych podkoszulek odprowadzających wodę z dala od ciała szukałam równocześnie miejsca w którym pizgałoby trochę mniej. Wśród masy mrówek zawalających Teufelspitze nie odnalazłam śladów TWA.

Kiedy już przewiało mnie na kość, zdecydowałam że czas umierać, ewentualnie oddalić się gwałtownie. Nie mając wiele do stracenia, postanowiłam spróbować drugiej opcji. Naciągnęłam polar na głowę, owiązałam szalikiem newralgiczne miejsca na korpusie i pomaszerowałam na Gówniak, nie oglądając się specjalnie na tych nieszczęśników, którzy parli pod górę, żeby zobaczyć NIC. Jeden typ zaledwie zwrócił moją uwagę - myśl o qrva, himalaista pieprzony, się pozawijał w te kaptury i glasy zderzyła się z dziwnie znajomo brzmiącym głosem: świnia? To TWA w postaci Upiornej Klerykalnej Karawany, rozciągnięte na połowie babiogórskiego pasma, nadciągało w ataku na szczyt. Przodem, w awangardzie, zasuwał Siódmy Ministrant, za nim Biskup z Dyżurną Zakonnicą, a pochód zamykał Lekarz Karawany.

Ponieważ było ich więcej niż mnie, niecnie to wykorzystali, zmuszając do powrotu na Diablaka, przemrożenia tym samym uszu, oraz wykonania szeregu nagannych czynności, nie licujących z etosem Prawdziwego Górołaza, ale podobno niezbędnych do wyrugowania z mojego organizmu prionów i wirusa H1N1.

Na Krowiarkach, do których przemrożone Prosię dotarło z najwyższym wysiłkiem, Upiorna Klerykalna Karawana uzyskała posiłki w postaci Słońca Żywca. Siła złego na (prosiaka) jednego - przemocą wtłoczyli mnie do bagażnika, potem wywlekli, doprowadzili do barszczu i ziemniaków, i zaczęli obmyślać tytuł dla relacji. Kiedy już wymyślili, uroczyście mi go wręczyli i kazali obudować treścią.

Obiecałam, że to uczynię. Na wszelki wypadek Upiorna Klerykalna Karawana ponownie wpakowała mnie do samochodu i uwiozła do Żywca celem dogłębnego prania mózgu i dalszej dezynfekcji.

Udało mi się uciec dopiero następnego dnia. Doszedłszy do domu i do siebie, ze względu na utrzymujące się działanie indoktrynatów wyjęłam z plecaka nieco zmięty tytuł relacji i przystąpiłam do pisania.


Podobno przy kręceniu zdjęć żadna Krowa na Krowiarkach nie ucierpiała z powodu wzdęcia, a jeśli nawet, to została przebita celem odprowadzenia spęcznień.
Podobno nie ucierpiał też żaden nielot, ale ja im nie do końca wierzę.

Aparatu nie zabrał nikt, więc wyczepistych, zajebiaszczych fotek nie ma i nie będzie. Musicie uwierzyć mi na słowo.