Bo ten.
Takie tam marzenie, o. Zwykłe. Mam. Trochę śmieszne w zasadzie, no ale jest.
Realizacja idzie pińć razy wolniej niż początkowe szacunki, ale idzie. Juhu.

niedziela, 27 grudnia 2009

Znowu zaspaliśmy na wschód słońca... Markowe Szczawiny

po 1: śniegu nie ma
po 2: na Markowych jest hotel górski a nie schronisko
po 3: klasycznie świnia w drodze, o północy.


po 4: siedzę w jadalni przy stoliku i nagle podchodzi do mnie człek i:
- Milena?
- A Milena.
- Inaczej Świnia?
- A Świnia, a co?...
- Stan.
- Stan... a po czym mnie poznałeś?
- Po różowym polarze.
No to jak Stan, to Stan. Miło było.
Mr. Green

poniedziałek, 23 listopada 2009

Pozytywny riddim w Gorcach :)

Z dedykacją dla W. na pierwsze urodziny, żeby przekonał się jakiego ma fajnego tatę

(przed rozpoczęciem lektury sugeruje się włączyć podkład muzyczny)

Z Jonaszem łączą mnie takie stosunki jak Ewę Wachowicz z Waldemarem Pawlakiem.
Jonaszowi się po prostu nie odmawia.
Około 10 p.m. trzasnęłam drzwiami bolida. Cel jeszcze nie do końca się sprecyzował, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Obeszło się bez kłótni i padło, że będziemy poszukiwać szałasu za Kiczorą. Odpędziłam dreszcz zgrozy (to na Kiczorę w zimie drapaliśmy się w biegówkach, czego omal nie przypłaciłam zawałem i złożyłam obietnicę, że więcej nie założę sztachet na nogi) i skierowaliśmy się w stronę Mszany Górnej. Za Mszaną skręciliśmy na Łętowe i po króciutkim błądzeniu dojechaliśmy do miejsca parkowania.
Tutaj - niespodzianka. Zamknęliśmy samochód, zaczęliśmy się uzbrajać do wyjścia, w sensie plecaki, latarki, nagle patrzymy, a w miejscu gdzie w zimie nie było jeszcze nic, stoi dom. Abrakadabra. No to po fajq na rozgrzewkę - stanęliśmy, palimy, śmiejemy się, aż tu nagle ku nam bieży od domu mężczyzna, i Shocked z daleka wykrzykuje, czy przypadkiem nie mamy zamiaru go okraść. Szczęki opadły nam w błoto.
Facet nadciągnął i podejrzliwie omiótł nas swoją latarką.
- Co wy tu robicie? - zapytał groźnie.
- Idziemy do góry na wschód słońca - wyjaśnił Jonasz. Facet wyglądał, jakby nie był do końca przekonany. No faktycznie, z plecakami i karimatami wyglądaliśmy jak rasowi złodzieje materiałów budowlanych. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Myśli pani że to śmieszne?! - gniewnie zgasił mnie facet. Pomyślałam że jak odpowiem mu zgodnie z prawdą, to sytuacja się zaogni jeszcze bardziej, więc z wysiłkiem zachowałam spokój.
- My tu czasem przyjeżdżamy i przyjeżdżaliśmy, kiedy tego domu jeszcze nie było - wyjaśnił Jonasz.
- Ale teraz jest. I przyznacie, że to wygląda podejrzanie. - facet wyraźnie usiłował zmusić nas do refleksji nad sensownością nocnego łażenia. Dla świętego spokoju przyznaliśmy i poszliśmy dalej, uprzejmie mówiąc "dobranoc" i dusząc się ze śmiechu.
Do przejścia mieliśmy tak nieduży kawałek drogi, że postanowiliśmy się zupełnie nie spieszyć. Jak postanowiliśmy tak się stało. Zamiast dwóch godzin niespiesznym krokiem, wędrowaliśmy cztery godziny, czyniąc liczne postoje, podczas których wykładaliśmy się na trawie i gapiliśmy w gwiazdy.
Od momentu osiągnięcia Kiczory (901 npm) zwolniliśmy jeszcze bardziej, a Jonasz przyznał się że nie do końca pamięta, gdzie też był ten szałas w którym mieliśmy przeczekać do wschodu. Mimo to humory wcale nam się nie zepsuły - ostatni odcinek drogi upłynął nam na planowaniu "w razie czego możemy spać tu, o, i tu też, o, o i tu też można!"
Szałas na szczęście nie był złośliwy i nie uciekł, czekał na nas grzecznie na Polanie Skalne, niedaleko Kutrzycy (1052 npm) i pozwolił się odnaleźć w okolicach godziny czwartej. Niezwłocznie przystąpiliśmy do działań aklimatyzacyjnych, rozniecając ogień (Jonasz w roli Ogniowego Mistrza, świnia w roli Młodszego Podchujaszczego Chrustowego) i przygotowując posiłki (świnia w roli Mistrza Serdelków Z Serem, Jonasz w roli Młodszego Podchujaszczego Oczekującego).
Uwaga, wiadomość do Ludzi Dobrej Woli: to bardzo ładnie że zostawiacie w szałasie ziemniaki dla tych, którzy chętnie by je zjedli przychodząc po Was, ale na litość boską, zostawiajcie je w OTWARTYM worku a nie w szczelnie zamkniętej siatce!

Ogniomistrz Jonasz:


Dzieło wspólnych rąk - ogień i posiłek. Z lewej - Jonasz Trzyręki Smile


Ponieważ naszym zamiarem było obejrzenie wschodu słońca, w momencie kiedy zaczęło się rozjaśniać zgodnie zapakowaliśmy się w śpiwory i poszliśmy spać. Obudziliśmy się przesiąknięci zapachem ogniska, kiedy słońce stało już wysoko na niebie Smile Wytargaliśmy bambetle z szałasu i zalegliśmy na polanie robiąc NIC.





"To mówisz, wschód słońca, he he he?" Mr. Green


Droga powrotna upłynęła nam mniej więcej podobnie do nocnej wędrówki, z taką różnicą że widzieliśmy więcej jesiennych krajobrazów.








Czilałt daleko posunięty.


"Idziemy?"
"Eeeee tam. Poleżmy jeszcze trochę."
"Ok."
"Ej, popa popa. Tornado po prawej!"
"Rotfl. Lol."




W drodze powrotnej okazało się, że wcale nie ma się z czego rotflować i lolować. To faktycznie było tornado. Przeniosło nas w czasie przed 1989 rok. Czyściuteńki PRL:



Szczęśliwie po konsumpcji całkiem przyzwoitych zup z powrotem wrzuciło nas w wiek XXI, w związku z czym bezpiecznie powróciliśmy do Krakowa, planując po drodze kolejny wschód słońca idealny do przespania. Plan jak zwykle jest genialny w swej prostocie, a wykonany zostanie kiedy tylko wypatrzymy następną szczelinę pomiędzy obowiązkami.
Smile

poniedziałek, 5 października 2009

Pierwsze wyjście z szoku

stąpamy we troje po niepewnym gruncie... Mr. Green (relacja "Marysi")


RELACJA TROSZKĘ.
Korzystając z urlopu na uczelni (filia Politechniki) wybrałam się na słowacką stronę Tatr z zamiarem zdobycia Koprowego. Startowałam z miejscowości Csorbató, skąd czerwonym szlakiem udałam się nad Popradské Pleso. W schronisku nad jeziorem wypatrzyłam ślady jednego z forumowiczów, niejakiego Gustawa... Niedobrego Mr. Green


Spotkałam tam również gang dzikich wieprzy:


W dalszą drogę nad Veľké Hincovo Pleso udałam się w towarzystwie wieprzowego gangu. Droga nie przebiegała do końca spokojnie! Miałam wrażenie, że cały czas jesteśmy obserwowani. Nad Hińczowym okazało się, że faktycznie nie wędrujemy sami - tak się złożyło, że akurat tego dnia odbywały się w owej okolicy manewry kobiecych oddziałów Palestyńskiego Frontu Wyzwolenia Krupówek. Uprzejme terrorystki pozwoliły się sfotografować:

Nie odmówiły także, kiedy ja poprosiłam je o wykonanie fotki:

W dalszą drogę wyruszyliśmy ekipą powiększoną po raz kolejny (gang dzikich wieprzy, palestyńskie terrorystki i ja), kiedy nagle czekała nas kolejna niespodzianka!
Okazało się, że nad Hińczowym weekend spędza Spiderman!!!


W dalszą drogę wyruszamy zatem w składzie całkiem solidnym i w komplecie docieramy na Kôprovské Sedlo. Tutaj horská sviňa zaczyna marudzić, zwalniać i zasypiać. Czyli wyrabia świńską normę nieprzynoszących ujmy wycofów. Dla zmylenia ekipy jeszcze przez kilka minut udaje że idzie, zwalniając coraz bardziej i zostając w tyle. Przez chwilę dopingujemy ją do marszu, w końcu machamy ręką i zostawiamy truchło na szlaku, jakieś 20 minut przed wierzchołkiem.
Na górze palestyńska terrorystka wykonuje szereg chwytających za serce, zajebiaszczych panoramek:





poniedziałek, 27 lipca 2009

27 lipca. Wspin i wspinik - olsztyńskie skałki.

Ponieważ z geografii jestem noga, to najpierw zaczęłam się zastanawiać czy na północy kraju są jakieś skałki.
Szczęściem okazało się, że miejsce spotkania znajduje się bliżej Miasta Świętej Wieży niż Mrągowa, więc wyruszyłyśmy za pomocą bolida Karo^ zdobywać skały. Kiedy na przystanku przy peerelowskim olsztyńskim ryneczku wytoczył się leppy, wszystkie okoliczne lachony zemdlały, a my zapakowałyśmy go do samochodu i cała trójka udała się na poszukiwanie bazy noclegowej. Po wykonaniu kilku kółek po Olsztyńskich bezdrożach naszym oczom ukazał się dom rekolekcyjny o trochę przerażającej nazwie "Owieczka". Siostra przełożona wpuściła nas do środka.
Przed nami dotarła kolejna grupa megałojantów z północy:

Po skompletowaniu całego składu ekspedycji udaliśmy się na pierwsze obmacanie terenu. Mężczyźni wypeniali, za to wszystkie baby zażywcowały morderczą kilkudziesięciometrową gładź.
Pomagałyśmy sobie wzajemnie:


Przyjemne ekstremum jednak skończyło się szybko bo zaczęło lać. Udaliśmy się zatem w stronę knajpy w której było jak w tym dowcipie gdzie babcia wysyła dziadka po mleko i chleb, dziadek przynosi bułki i zapałki a babcia go opiernicza, że miał kupić świeczki i pastę do zębów. Kelner części zamówienia w ogóle nie doniósł, a części z tego co doniósł - nie doliczył do rachunku. Korzystalibyśmy z tego miłego roztargnienia dłużej, ale niestety wyszło słońce i trzeba było przystąpić do tego po co tu przyjechaliśmy, czyli pajacowania: (Rób fotę tak, żeby było widać logo!)


To był dzień psychodelicznych gaci.



AAnkaa morduje skałę:


Już mi się nie chce, niech mnie ktoś zdejmie!!!


Zwycięęęęstwooooo!!!


Magic hour


Noc w domu rekolekcyjnym "Owieczka" okazała się traumatyczna. Mała jadowita zakonnica o północy zamknęła wszystkie drzwi i kazała nam iść spać.
Następnego dnia przystąpiliśmy do dalszych działań skałkowych.

Dajesz, dajesz!



Już... ją... mam!


Droga cierniowa:


O kurwa, udało mie sie!...


No to - jadę!


Policja zatrzymuje samochód, za kierownicą kompletnie pijaniusieńki facet który nie potrafi sam zrobić kroku.
- Jakżeście tam wleźli?
- Koledzy pomogli...



Foto tzw. artystyczne


Urodziła się w baletkach i z haemesem w łapie.


Śpiochu w terenie połogim.


Sofia na drodze cierniowej


Spider pig, spider pig...


Słoneczne Górne - leppy wbija się z animuszem w (bez nazwy) VI i chwilę później, już z mniejszym animuszem - a raczej z nieartykułowanym (choć brzmiało jak gardłowe "kurwaaaaa") charknięciem - spada. Asekuruje Śpiochu.


Słoneczne Górne - profesor Śpiochu kończy (bez nazwy) VI+ RP. Chyba.