Bo ten.
Takie tam marzenie, o. Zwykłe. Mam. Trochę śmieszne w zasadzie, no ale jest.
Realizacja idzie pińć razy wolniej niż początkowe szacunki, ale idzie. Juhu.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Pozytywny riddim w Gorcach :)

Z dedykacją dla W. na pierwsze urodziny, żeby przekonał się jakiego ma fajnego tatę

(przed rozpoczęciem lektury sugeruje się włączyć podkład muzyczny)

Z Jonaszem łączą mnie takie stosunki jak Ewę Wachowicz z Waldemarem Pawlakiem.
Jonaszowi się po prostu nie odmawia.
Około 10 p.m. trzasnęłam drzwiami bolida. Cel jeszcze nie do końca się sprecyzował, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Obeszło się bez kłótni i padło, że będziemy poszukiwać szałasu za Kiczorą. Odpędziłam dreszcz zgrozy (to na Kiczorę w zimie drapaliśmy się w biegówkach, czego omal nie przypłaciłam zawałem i złożyłam obietnicę, że więcej nie założę sztachet na nogi) i skierowaliśmy się w stronę Mszany Górnej. Za Mszaną skręciliśmy na Łętowe i po króciutkim błądzeniu dojechaliśmy do miejsca parkowania.
Tutaj - niespodzianka. Zamknęliśmy samochód, zaczęliśmy się uzbrajać do wyjścia, w sensie plecaki, latarki, nagle patrzymy, a w miejscu gdzie w zimie nie było jeszcze nic, stoi dom. Abrakadabra. No to po fajq na rozgrzewkę - stanęliśmy, palimy, śmiejemy się, aż tu nagle ku nam bieży od domu mężczyzna, i Shocked z daleka wykrzykuje, czy przypadkiem nie mamy zamiaru go okraść. Szczęki opadły nam w błoto.
Facet nadciągnął i podejrzliwie omiótł nas swoją latarką.
- Co wy tu robicie? - zapytał groźnie.
- Idziemy do góry na wschód słońca - wyjaśnił Jonasz. Facet wyglądał, jakby nie był do końca przekonany. No faktycznie, z plecakami i karimatami wyglądaliśmy jak rasowi złodzieje materiałów budowlanych. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Myśli pani że to śmieszne?! - gniewnie zgasił mnie facet. Pomyślałam że jak odpowiem mu zgodnie z prawdą, to sytuacja się zaogni jeszcze bardziej, więc z wysiłkiem zachowałam spokój.
- My tu czasem przyjeżdżamy i przyjeżdżaliśmy, kiedy tego domu jeszcze nie było - wyjaśnił Jonasz.
- Ale teraz jest. I przyznacie, że to wygląda podejrzanie. - facet wyraźnie usiłował zmusić nas do refleksji nad sensownością nocnego łażenia. Dla świętego spokoju przyznaliśmy i poszliśmy dalej, uprzejmie mówiąc "dobranoc" i dusząc się ze śmiechu.
Do przejścia mieliśmy tak nieduży kawałek drogi, że postanowiliśmy się zupełnie nie spieszyć. Jak postanowiliśmy tak się stało. Zamiast dwóch godzin niespiesznym krokiem, wędrowaliśmy cztery godziny, czyniąc liczne postoje, podczas których wykładaliśmy się na trawie i gapiliśmy w gwiazdy.
Od momentu osiągnięcia Kiczory (901 npm) zwolniliśmy jeszcze bardziej, a Jonasz przyznał się że nie do końca pamięta, gdzie też był ten szałas w którym mieliśmy przeczekać do wschodu. Mimo to humory wcale nam się nie zepsuły - ostatni odcinek drogi upłynął nam na planowaniu "w razie czego możemy spać tu, o, i tu też, o, o i tu też można!"
Szałas na szczęście nie był złośliwy i nie uciekł, czekał na nas grzecznie na Polanie Skalne, niedaleko Kutrzycy (1052 npm) i pozwolił się odnaleźć w okolicach godziny czwartej. Niezwłocznie przystąpiliśmy do działań aklimatyzacyjnych, rozniecając ogień (Jonasz w roli Ogniowego Mistrza, świnia w roli Młodszego Podchujaszczego Chrustowego) i przygotowując posiłki (świnia w roli Mistrza Serdelków Z Serem, Jonasz w roli Młodszego Podchujaszczego Oczekującego).
Uwaga, wiadomość do Ludzi Dobrej Woli: to bardzo ładnie że zostawiacie w szałasie ziemniaki dla tych, którzy chętnie by je zjedli przychodząc po Was, ale na litość boską, zostawiajcie je w OTWARTYM worku a nie w szczelnie zamkniętej siatce!

Ogniomistrz Jonasz:


Dzieło wspólnych rąk - ogień i posiłek. Z lewej - Jonasz Trzyręki Smile


Ponieważ naszym zamiarem było obejrzenie wschodu słońca, w momencie kiedy zaczęło się rozjaśniać zgodnie zapakowaliśmy się w śpiwory i poszliśmy spać. Obudziliśmy się przesiąknięci zapachem ogniska, kiedy słońce stało już wysoko na niebie Smile Wytargaliśmy bambetle z szałasu i zalegliśmy na polanie robiąc NIC.





"To mówisz, wschód słońca, he he he?" Mr. Green


Droga powrotna upłynęła nam mniej więcej podobnie do nocnej wędrówki, z taką różnicą że widzieliśmy więcej jesiennych krajobrazów.








Czilałt daleko posunięty.


"Idziemy?"
"Eeeee tam. Poleżmy jeszcze trochę."
"Ok."
"Ej, popa popa. Tornado po prawej!"
"Rotfl. Lol."




W drodze powrotnej okazało się, że wcale nie ma się z czego rotflować i lolować. To faktycznie było tornado. Przeniosło nas w czasie przed 1989 rok. Czyściuteńki PRL:



Szczęśliwie po konsumpcji całkiem przyzwoitych zup z powrotem wrzuciło nas w wiek XXI, w związku z czym bezpiecznie powróciliśmy do Krakowa, planując po drodze kolejny wschód słońca idealny do przespania. Plan jak zwykle jest genialny w swej prostocie, a wykonany zostanie kiedy tylko wypatrzymy następną szczelinę pomiędzy obowiązkami.
Smile

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz