Bo ten.
Takie tam marzenie, o. Zwykłe. Mam. Trochę śmieszne w zasadzie, no ale jest.
Realizacja idzie pińć razy wolniej niż początkowe szacunki, ale idzie. Juhu.

poniedziałek, 19 lipca 2010

16 lipca. Zapis z czarnej skrzynki

18.28, świnia do Pomrocznego
Jade,panie, curva, autobus jak konserwa. Jak mi spie.rdoli wszystko na Palenicę, to mnie zgarniecie z Zakopca.

19.02,Pomroczny do świni:
Ok,my też właśnie wyruszyliśmy.Daj znak jak dojedziesz.

19.15, świnia do Pomrocznego
Dam.Myślę że na coś jeszcze się załapię bo autobus popierdala. Asfalt do moka robię w japonkach, ukłony dla panów, Kaytek jako matka siedzi z tyłu?

19.06, Pomroczny do świni:
Ja jestem matką

19.19, świnia do Pomrocznego
Jak qrva kierujesz z tylnego siedzenia? Shocked Takie matki powinny siedzieć w bagażniku. Odezwę się z Miasta Z.salut

19.25, Pomroczny do świni:
Chódy prowadzi. Poznasz go. Mówię przecie, matka siedzi z tyłu.

20.48, świnia do Pomrocznego
Rzutem na taśmę ostatni busiarz zgarnął mnie na Palenicę, kciuki żeby mi bateria w czołówce wytrzymała i pliz kupcie po drodze jakieś batony, tak za 10 złych, maksymalnie kaloryczne.

20.42, Pomroczny do świni:
Chódy powiedział, że da Ci batona Very Happy Idź.Wpadłem na pomysł, może wejdziemy na wschód.Powoli dojeżdżamy do Krakowa.

23.41, świnia do Pomrocznego
Wpisani zgodnie z instrukcjami, szlugam sobie i pomału będę sunąć nad Czarny i dalej.

00.53, świnia do Pomrocznego
Staw.Idę dalej. Może znajdę, może nie. Ale pewnie tak.

00.55, Pomroczny do świni
Ok. Daj znak gdzie Cię szukać. Wink

01.26, świnia do Pomrocznego
Ujmę to tak: nichuja nie wiem gdzie jestem, ale jak pójdziecie zielonym do góry i po lewej usłyszycie strumyk, to ja gdzieś tu. Mam wygodny płaski kamień de luxe. za próby ciągnięcia na wschód raczej daję wpie.rdol. Muszę się wyspać!


Po kilku godzinach (zbyt niewielu) słyszę (natychmiast rozpoznawalny wokal) PROSIAK!!!. Wystawiam głowę ze śpiwora i widzę trzy czołówki. Stawiam opór marszowi do Bańdziocha chociaż kuszą piwem. Grożę że pobudka na wschód... itd. Zasypiam ponownie z, nie wiedzieć czemu, masakrycznym bólem głowy.

17 lipca
Telefon o siódmej. Haniebnie zaspałam. Chłopaki już się wykolebali. Ja przechodzę przez strumień, oni układają się do snu na Kazalnicy. Ja docieram do żelastwa, oni idą dalej. Mięguszyć. Kij, nie dogonię, nie chce mi się gonić, idźcie sami, ja pomału gdzieś doczłapię.


było bardzo trudno. klamry. ekspozycja.


landszaft - gdzieś po drodze

Doczłapuję do Kazalnicy, co rusz dosmarowując się kolejną porcją kremu z filtrem. Opanowuje mnie leń. Rozkładam się wygodnie i intensywnie oddalę się wylegiwaniu (morderczy trening kondycyjny, wykańcza bardziej niż interwały). Telefon: Świnia, czy ty masz moje rewerso?! Zaprzeczam. I od niechcenia pstrykam wokół.








mimo wszystko - mam auto!!! Mr. Green

W okolicy południa Od strony Rysów zaczynają dobiegać pierwsze pomruki o zabarwieniu burzowym, co plus wrodzona niechęć do wysiłku i leń jaki opanował mnie doraźnie składa się w piękną całość uzasadniającą że już dalej iść nie można, tylko trzeba targać na dół.
Z miejsca biwakowego pobieram ukryte pod kamieniem stafy, dociążam plecak, czekam na chłopaków. Nadchodzą Kaytek i Pomroczny. Powitanie (Gdzieś ty tu wlazła po nocy, jakżeś ty spała, Prosiak?!) i rura na dół, bo zaczyna pogrzmiewać coraz intensywniej, kropić, padać, lać a wreszcie napierdalać wodą. Po paru minutach jestem przemoczona do gaci przez co znacząco przyspieszam bo jest mi już wszystko jedno i pruję przez kałuże. Podobnie jak kilkadziesiąt osób, wygnanych przez aurę. Chłopaki giną mi z oczu. Nagle słyszę dźwięk pzypominający... hm. Samolot? Cholera wie. W następnym odcinku doktor Chódy powie, że Maszynką do mięsa zeszła błotna lawina.
W Moku mokro i ciasno. Odnajdujemy się z chłopakami, chwalimy dokonaniami, a ze względu na to że żadne z nas nie zrealizowało celu do samego końca, zgodnie na pociechę łoimy grań browarów, obgadujemy dzieci i zasypiamy między suszącymi się rzeczami.


grań browarów


nikotynowa turnia na grani browarów



oskalpowali mnie...

18 lipca
Niedzielny poranek - za oknem dupówa, szmaty mokre, nic nie widać. Nie pozostaje nam nic innego jak spakować wilgoć w plecaki i szykować do zejścia. Na widok turystów pstrykających sobie pamiątkowe fotki na tle Morskiego Oka nagle czuję zazdrość. I tym optymistycznym akcentem kończy się opisywana wycieczka.


ceprosiak

W tym miejscu chciałabym jeszcze podziękować:
Kaytkowi za to że ładnie tańczy
Pomrocznemu za żołędzie
a najbardziej, najmocniej i najserdeczniej - Chodemu za cierpliwość w dojeździe do Krakowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz