Bo ten.
Takie tam marzenie, o. Zwykłe. Mam. Trochę śmieszne w zasadzie, no ale jest.
Realizacja idzie pińć razy wolniej niż początkowe szacunki, ale idzie. Juhu.

sobota, 2 stycznia 2010

Izerski ćwierćhardkor przy 98% wilgotności :)

Miało być ekstremalnie. Minus dwadzieścia. Białe piekło. Białe niedźwiedzie. Trójka śmiałych szaleńców kontra nieokiełznane żywioły natury. Namiot w śniegu. Biali wojownicy którym niestraszne kompleksowe odmrożenia, ślepota śnieżna i inne wychłodzenia. Ambitny zamiar zakładał trzydniową izolację od przejawów cywilizacji i ogólny hardcore. Uwzględnialiśmy również dotarcie do miejsc nietkniętych dotąd stopą człowieka...

Wyszło jak zwykle, ale nie uprzedzajmy faktów.

30 grudnia - ekspedycja rozpoczyna się tradycyjnym, litrowym piwem w barze U Wuja na wrocławskim dworcu - tym razem spożywamy je z lekkim smutkiem, gdyż jak wieść gminna niesie, w związku z remontem dworca Wuj zostanie wkrótce nieodwołalnie zamknięty.
Towarzyszą nam menelskie wróbelki, wydziobujące resztki z rożna.



Postawiwszy na baczność pęcherze wsiadamy następnie do busa (miękka podłoga +50 do komfortu fizycznego, zrzędzący za uszami babsztyl +15 do komfortu psychicznego), żeby kilka godzin później wypaść prosto w breję na przystanku w Świeradowie.
Strumyczki płynące po ulicach, błoto i mżawka. Szybka decyzja - szarpiemy się na kolejkę gondolową. W towarzystwie masy zdesperowanych narciarzy docieramy na Stóg Izerski oszczędzając dłuższą chwilę marszu i zachowując suchość w skarpetkach.



Na górze trochę chłodniej, ale do białego piekła daleko jak do Kambodży. Pomaleńku drepczemy w kierunku granicy polski-czeskiej. Cel: budka graniczna 2x3m, w której mamy zamiar się zamelinować.
Pac! dostaję strzał mokrym śniegiem prosto za kołnierz, wydaję bojowy okrzyk, w ciągu sekund zrzucamy plecaki i każdy stara się każdego natrzeć śniegiem, przydusić do ziemi i zamienić w bałwana. Finalnie zawieramy rozejm, Klin przestaje przygwożdżać mój kręgosłup do ziemi, ja zdejmuję buty z jego twarzy, rozplątujemy śnieżno-ludzki węzeł i idziemy dalej, starając się nie odwracać plecami do pozostałych...
Zapada szarzyzna. Docieramy do budki. Zonk. Budka zajęta przez inną trzyosobową ekipę. Ze zmęczenia śnieg mieni mi się w oczach wszystkimi kolorami tęczy - jestem po nieprzespanej nocy spędzonej na oglądaniu uzależniającego dr House'a. Trochę marudzę w siąpiącej kaszce śniegodeszczowej, ale chłopaki nie dają mi szans na rozwinięcie złego humoru. W świetle czołówki kontempluję okoliczności przyrody - zaprawdę bajkowo, narniowo. Tylko po co ta kaszka.
Wieża widokowa na Smrku jest otwarta, pusta, względnie sucha i zimna jak sto piorunów. Foto z netu:

Zaplątuję się w śpiwór z silnym postanowieniem że nie wyjdę z niego do samego lata, opieram głowę na stole i zasypiam na kilka minut.
Pong i Klin miłosiernie montują ciepły gulasz. Odmarzam. Lansujemy się w sposób polarny:)



Następnego dnia - późna, niespieszna pobudka i rozchodzimy się do zajęć w podgrupach. Wybieram pakiet z rozszerzoną opcją snu, rekreacyjnym przesmradzaniem się po najbliższej okolicy i przygotowywaniem bankietu sylwestrowego. Chłopaki decydują się zajrzeć na Halę Izerską i zabić bałwana:





W ramach rekompensaty za brak morderczych warunków, morderczo się obżeramy w sposób kompulsywny. Proszę zwrócić uwagę, że mimo wszystko wykorzystaliśmy namiot:



Na kilka godzin przed północą umiera ostatni aparat fotograficzny, Pong zasypia a Klin i ja witamy nadciągających amatorów sylwestrowej zabawy w wieży widokowej. Wszyscy podziwiają naszą bazę w bazie:)

Północ. Wygrzebujemy się z warstw folii NRC i śpiworów, budzimy Ponga, wdrapujemy na wieżę widokową, odpalamy szampanskoje podróbkoje radzieckoje w towarzystwie kilkudziesięciu Czechów, którzy podobnie jak my zdecydowali się powitać rok 2010 na Królu Gór Izerskich.

W Nowy Rok decydujemy się na zejście z powrotem do Świeradowa zamiast turlać się na Szklarską, dzięki czemu w ostatnim akcencie ekspedycji znajdujemy się w Wielkiej Dupie. Żaden autobus nie wyjeżdża ze Świeradowa pierwszego stycznia. Prywatni przewoźnicy mają powyłączane telefony - od niechcenia zastanawiamy się co zrobić i marzniemy - akurat zaczął ścinać lekki mróz. Finalnie półprzjazny tubylec zdziera z nas podwójną stawkę za dowiezienie do Jeleniej Góry, gdzie już bez przeszkód wskakujemy na prawidłowe tory komunikacyjne i wracamy do cywilizacji. Z postanowieniem, że jeszcze tam wrócimy Smile

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz